czwartek, 10 listopada 2016

Najdziwniejsza katastrofa w historii, czyli wielka powódź melasy w Bostonie.




Zniszczenia w okolicach portu
„Przyślijcie wszystkie możliwe pojazdy i personel natychmiast. Fala melasy przetacza się przez ulicę!”.

Frank McManus, policjant na patrolu, 19.01.1919

Jak wyobrażacie sobie swoją śmierć? Otoczeni przez liczną rodzinę z łzawym pożegnaniem? Samotność w szpitalu? Genetyczny spadek po rodzicach? A może jesteście realistami i podejrzewacie, że macie sporą szansę na śmierć w wypadku samochodowym, zwłaszcza w tym kraju. Co powiecie na śmierć z „ręki” 8 metrowej fali melasy?


Rok 1919. Wielka Wojna powoli gaśnie, ale nowe problemy nawarstwiają się w Stanach Zjednoczonych. Przedsiębiorcy boją się, że po skończeniu wojny ekonomia stanie w miejscu. Sprzedaż broni, amunicji, stali, okrętów i wielu innych surowców zostanie niebawem znacznie ograniczona. Co gorsza „Ustawa Volsteada” zakazywała produkcji alkoholu – właściciele destylarni i ludzie pracujący w biznesie chemicznym byli trochę niespokojni i musieli bardzo szybko pozbyć się składników do produkcji alkoholu (materiałów wybuchowych) i przebranżowić swoją działalność. Właśnie w takiej sytuacji znaleźli się włodarze United States Industrial Alcohol Company. Firma posiadała gigantyczny (jak na ówczesne standardy) stalowy zbiornik na melasę. Zbiornik mierzył 15 metrów wysokości, średnica 27 metrów, a pojemność wynosiła 8,700 metrów sześciennych (albo 2,300,000 galonów). Melasa była sprowadzana na wielkich parowcach, Kuby czy Puerto Rico i rozładowywano (i przerabiano) ją właśnie w Bostonie. Melasy używano do produkcji alkoholu i materiałów wybuchowych – Europa po 1917 roku ma problemy z produkcją pocisków artyleryjskich (co najmniej kilkanaście milionów). Zbiornik nie był dobrze zaprojektowany i często przeciekał. Dzieci zbierały się wokół niego, aby zlizać melasę z ziemi, nitów czy szpar. Właściciele nawet pomalowali zbiornik na brązowo, żeby wycieki nie rzucały się w oczy. Robotnicy składali skargi i opowiadali o dziwnych odgłosach, jakie wydawał zbiornik podczas napełniania albo opróżniania.


Zniszczenia kolei

19.01.1919 policjant Frank McManus był na patrolu. Nagle usłyszał potworny dźwięk i jakby strzały z karabinu maszynowego. Gdy się obejrzał, to zobaczył upadający zbiornik, a wystrzałami były nity, które popuściły. Stalowa konstrukcja runęła, uwalniając 8 metrową falę melasy. Melasowe „tsunami” poruszało się z prędkością 34 mil na godzinę (albo 56 km/h) i dokonało potwornych zniszczeń, zabijając 21 osób (najmłodszą ofiarą był 10 letni chłopiec) i raniąc ponad 150. Fala niszczyła budynki, zabierała ciężarówki, ludzi i zwierzęta. Fala poważnie uszkodziła stalową konstrukcje tak zwanej Boston Elevated Railway (kolej jeżdżąca górą) i ofiar byłoby znacznie więcej, gdyby „filary” nie wytrzymały. Ludzie w swoich podziemnych mieszkaniach (pod kamienicami) zostali zalani i mało nie potopili się w brunatnej cieczy. Konie również zostały porwane i siła fali rozbiła ich ciała o podłoże albo budynki, zresztą podobnie było z ludźmi. Wszystko co żyło w odległości kilku przecznic od zbiornika brodziło w melasie po pas jak muchy w smole:


Pracownik tnie blachę w poszukiwaniu ofiar
"Molasses, waist deep, covered the street and swirled and bubbled about the wreckage ... Here and there struggled a form‍—‌whether it was animal or human being was impossible to tell. Only an upheaval, a thrashing about in the sticky mass, showed where any life was ... Horses died like so many flies on sticky fly-paper. The more they struggled, the deeper in the mess they were ensnared. Human beings‍—‌men and women‍—‌suffered likewise"

Stephen Puleo, Dark Tide: The Great Boston Molasses Flood of 1919

Szkody wyceniono na 100 milionów dolarów (po przeliczeniu na dzisiejszy standard). Sprzątanie zajęło tygodnie, a pracowało przy tym oficjalnie 300 pracowników państwowych. Do sprzątania używano słonej wody i piasku, ale port pozostał brązowy aż do jesieni. Ponoć nawet po latach w miejscu katastrofy wszystko się kleiło. Po czasie nastąpił masowy pozew wobec firmy States Industrial Alcohol Company. Na początku włodarze twierdzili, że był to sabotaż anarchistów – z racji minionej wojny i sporej obecności imigrantów. Postronni obserwatorzy myśleli, że był to jakiś skomplikowany przekręt na ubezpieczenie i próba pozbycia się melasy przed ustawą Volsteada. Prawda okazała się być o wiele prozaiczna. Proces trwał 3 lata (3000 świadków proszę państwa) i w toku śledztwa wyszło na jaw wiele niewygodnych faktów. Do konstrukcji zbiornika użyto słabej stali (nie spełniała wymagań) i śpieszono się z budową, pozostawiając wady konstrukcyjne bez żadnej korekty. Rodziny ofiar otrzymały 7000 (na głowę) dolarów zadośćuczynienia. Był to największy proces w historii Stanów Zjednoczonych do tego czasu.


Historyk Stephen Puleo twierdzi, że był to przełomowy moment w relacjach biznes-prawo w Ameryce. Od teraz państwo na poważnie daje wytyczne i restrykcje, które musicie spełnić inaczej zapomnijcie o prowadzeniu działalności.